Foggy raczej się nie uśmiecha. Boi się, że popęka mu twarz. Jest
przekonany o tym, że jego skóra
"wstępując się", w przeciwieństwie do liftingu i pewnego dnia
wystąpi konieczność "doczepienia" mu skóry na twarzy.
Coś na zasadzie wszczepienia "klinów" ze skóry, lub
tajemniczego materiału skóropodobnego, hodowanego specjalnie dla
niego w tym celu. Tym zaprząta sobie umysł Foggy przed wyjście z
domu. Wtedy zawsze podejmuje bardzo czasochłonne czynności, które
mają pomóc mu czuć się luźniej nieco w swojej coraz
ciaśniejszej skórze. Efekt jest taki, że w połączeniu ze
strojem, wszystkimi jego atrybutami Foggy wygląda, jakby w ogóle
nie miał wieku. Nie wygląda za staro, nie wygląda za młodo, nie
wygląda nawet na swój wiek. Po prostu jego osoba wymyka się określeniom,
które zawierałyby jakiekolwiek określania kontekstu czasu;
starości, młodości… Trochę tak, jakby ciało w ogóle nie było
jego, nie mieściło się jednocześnie w żadnych kategoriach
względności, charakterystycznych dla tej rzeczywistości. Kategorie
te nie przechodzą przez myśl osobie patrzącej na niego. Do głowy
przychodzi jedynie, że wygląda ekscentrycznie, wyzywająco,
mrocznie, chudo, nieco dziwacznie... I wielokropek. Coś chyba
jeszcze należałoby dodać, ale tak, jakby wymazano z głowy, z
pamięci, ze słownika i świadomości zarazem słowa, określenia
wieku.
We współczesnej nauce bardzo mądrzy ludzie prześcigają się w
coraz to oryginalniejszych i dla nas wszystkich zwykłych ludzi
niepojętych teoriach dotyczących wszechświata. Jedną z takich
jest teoria pewnego wybitnego naukowca, który dowodzi braku czasu,
zbędności czasu, jako pojęcia określającego nasz świat. Czasu,
jako czegoś, co zostało przez człowieka jedynie niepotrzebnie
wymyślone, projektujące nasz świat w sposób tylko nas
ograniczający, utrudniający. Ale że do czasu w naszym,
dotychczasowym, tradycyjnym rozumieniu jesteśmy tak przyzwyczajeni,
że nie jesteśmy już w stanie bez niego - w naszym pojęciu -
funkcjonować. Do tego stopnia, że nie umiemy sobie nawet wyobrazić,
jakby to było, gdyby czasu nie było. I według tego naukowca tak
właśnie jest, że tego czasu jako takiego - nie ma. A z czasem
wszyscy do tego dojdą i potwierdzi to na tamten czas jego geniusz.
Natenczas. Oby nie zawczasu.
Jest to coś, czego kompletnie nie rozumiem i nie mieści mi się w
głowie, ale gdy o tym przeczytała to pierwszy, o kim pomyślałam,
to o moim przyjacielu i o tym, że ten niebywale mądry pan musiał
go poznać. On bowiem jest definicją tej teorii i jest na nią
dowodem. Właściwie nie wiadomo, na ile lat wygląda Foggy.
Właściwie nie wiadomo, ile Foggy ma lat. W jego kontekście czas
jest względny w tym sensie, że jego nie dotyczy, artykułowanie
tego i w ogóle to wszystko, czyli czas i mówienie o nim, jakby
Foggy był w sidła czasu na odwrót wplątany w jednym akapicie jest
co najmniej bez sensu. Tak, jakby na trzy- czte- ry chciało się
zapomnieć wierszyk, którego uczyło się wcześniej, długo, z
trudem i skutecznie po to, żeby go właśnie długo pamiętać.